niedziela, 18 września 2016

Finisz niedzieli- czyli klasyk Ligue 1

Olympique Marseille- Olympique Lyon

Muszę przyznać, że moja ostatnia styczność z piłką francuską była, kiedy pojechałem do Liberca na mecz Ligi Europejskiej miedzy Slovanem i właśnie Olympique Marseille rok temu 10 grudnia. Już wtedy „Błękitni” byli w kryzysie, zajmowali niską pozycję w tabeli i nie było widać światełka w tunelu. Tamten mecz wygrali 4:2 po świetnym widowisku. Dzisiaj postanowiłem obejrzeć to spotkanie ze względu, że kiedyś był to jeden z lepszych europejskich szlagierów, faktu że oglądałem Marsylie na żywo, oraz tego że barw Lyonu w obecnym sezonie broni Maciej Rybus.

Mecz od samego początku zapowiadał się na mecz walki. Zarówno Marsylia jak i Lyon atakowały naprzemiennie. W pierwszej połowie bardziej aktywni byli gospodarze, którzy tych sytuacji wypracowali sobie więcej, głównie za sprawą Bafatimbiego Gomisa, który co chwile oddawał strzały w stronę bramki Lopesa. Lyon głównie konstruował szybkie kontry, skrzydłami, bardzo dobrze w tym meczu zaprezentował się Maciej Rybus, który zarówno flanką jak i schodząc do środka, kreował grę i napędzał tempo zagrań gości.

Najgroźniejsza sytuacja pierwszej części spotkania miała miejsce w 33 minucie kiedy to Darder oddał strzał z 20 metra piłka wylądowała w siatce, jednak sędzia nie mógł uznać gola, ponieważ przebiegający nad lecącą piłką Cornet był na pozycji spalonej, a ruch do piłki jest uznawany jako branie udziału w akcji. Tak więc nadal wynik bezbramkowy.

Druga połowa to ten sam obraz gry, czyli ciągła wymiana, słabych ciosów. W 55 minucie świetną akcję przeprowadziła Marsylia, jednak wykończenie Gomisa było fatalne i gospodarze nie mogli się cieszyć. Najjaśniejszym punktem ze strony przyjezdnych był zdecydowanie Rybus, który bardzo często znajdywał się w obrębie pola karnego, często wykonywał rzuty wolne i dośrodkowywał piłki. W 66 minucie kolejną szansę marnuje Gomis, jego wolej ląduje tylko na bocznej siatce.

Najciekawszą akcją spotkania było zagranie z 90 minuty kiedy to Nje popisał się rewelacyjną szybkością, wyprzedził nieogarniętego obrońcę Lyonu i wyszedł sam na sam z Lopesem, lecz Portugalski bramkarz genialną instynktowną paradą uratował skórę całej drużynie. Choć Marsylia mogła tą akcją wyprowadzić cios na wygranie meczu, zmarnowała okazję i po 3 minutach sędzia zakończył spotkanie.

Uważam, że Lyon mając zdrowy skład i będąc w formie, mogą w tym sezonie powalczyć nawet o tytuł mistrzowski. Wydaje mi się, że Marsylię czeka kolejny sezon walki o przetrwanie w najwyższej klasie rozgrywkowej, chyba że nastąpi ich zryw formy, wtedy może będą w stanie powalczyć o miejsce premiujące awansem do Ligi Europejskiej.

Olympique Marseille 0-0 Olympique Lyon

Widzów: 32564

Niedzielne Premier League (3/3)

Tottenham- Sunderland

Mecz Kogutów i Czarnych kotów zaplanowany był jako ostatni z sobotniej rozkładówki. Zdecydowanym faworytem byli gospodarze, którzy za wszelką cenę chcieli zmazać plamę porażki z pierwszej kolejce Ligii Mistrzów, kiedy na White Hart Lane ulegli AS Monaco 1:2.

Od samego początku można było dostrzec zdecydowaną przewagę gospodarzy, stwarzali sobie oni znacznie więcej sytuacji, kreowali grę skrzydłami, ale środek pola był równie dobrze dysponowany. Tottenham ciągle napierał, bardzo często atakowali lewą stroną, po której biegał Son, nie dawał on odpocząć obrońcom nawet na minutę. Sunderland w pierwszej połowie nastawiony był ewidentnie na twardą obronę i grę z kontry. Plan ten realizowali bardzo dobrze gdyż mieli swoje dwie dogodne sytuacji, jednak w obu przypadkach zabrakło trochę szczęścia. Do przerwy gigantyczna przewaga Spurs, którzy oddali 19 strzałów przy 3 strzałach gości.

Druga połowa została wznowiona identycznie jak pierwsza. Ciągłe ataki Sona, który dzisiejszego wieczoru był nie do zajechania. Dopiero w 59 minucie zobaczyliśmy bramkę! Z prawej strony boiska piłkę w pole karne posłał Kyle Walker, piłkę głową strącił Dele Alli, a z najbliższej odległości do siatki wpakował ją Kane. Obraz gry ani trochę się nie zmienił, Spurs ciągle atakowali, Koty broniły się i kontrowały, lecz bezskutecznie.

Do końca meczu gospodarze złapali luz w grze, Eric Lamela nawijał obrońców na kolejne coraz to lepsze dryblingi, strzelał, podawał, kreował grę i co najważniejsze w końcówce odciążył z odpowiedzialności za kreowanie gry Heung-Min Sona. Sunderland kończył spotkanie w 10 ze względu na drugą żółtą kartkę dla Adnana Januzaja. Tottenham miał jeszcze kilka klarownych sytuacji  na podwyższenie wyniku, lecz zabrakło 
postawienia kropki nad i.

Tottenham 1-0  Sunderland
Bramki: Kane 59’

Widzów: 31251

Niedzielne Premier League (2/3)

Crystal Palace- Stoke City

Przed rozpoczęciem meczu zastanawiałem się, który pojedynek angielskiej Ligii obejrzeć o godzinie 15:15. Postawiłem na Crystal Palace ze Stoke i nie mogę narzekać.
Już od samego początku gospodarze przeszli do ataku notorycznie zagrażając bramce strzeżonej przez Shaya Givena. Jak na pierwsze minuty spotkania mieliśmy dużo rzutów wolnych oraz rożnych. Pierwszy z nich został wykorzystany już w 9 minucie kiedy to po dośrodkowaniu z wolnego Townsenda, na długim słupku dobrze ustawiony był James Tomkins, który tylko musnął piłkę i już mieliśmy 1:0.

Na drugą bramkę nie musieliśmy czekać długo, gdyż w 12 minucie świetne dogranie z rzutu rożnego wykonał Puncheon, a strzałem głową Scott Dann podwyższył wynik spotkania na 2:0.
Przez następnych dziesięć minut gospodarze ciągle atakowali bramkę gości, jednak albo brakowało wykończenia, albo odrobinę szczęścia. Cała pierwsza połowa została zdominowana przez drużynę Crystal Palace, goście byli w stanie wyprowadzić zaledwie kilka niegroźnych kontr, bądź solowych akcji. Po pół godzinie gry tempo meczu wyraźnie spadło, ekipa gospodarzy cofnęła się do obrony i nastawili się na grę z kontry, natomiast goście nie umieli skonstruować akcji, która mogłaby w jakikolwiek sposób zagrozić Mandandzie.

Druga połowa nie przyniosła zmian, ciągłe ataki gospodarzy powodowały lęk w szeregach defensywy gości. Świetne zawody rozgrywał Townsend, który kolejnymi dośrodkowaniami wprawia w większą euforię miejscowych kibiców. Stoke jedynie stać na pojedyncze akcje, które kompletnie nie grożą Crystal Palace. W 72 minucie Shay Given pokonany po raz trzeci! McArthur świetnie w polu karnym nawinął na prosty zwód dwóch obrońców i oddał strzał po długim rogu bramki podwyższając wynik spotkania na 3:0.

Trybuny ledwo zdążyły złapać oddech po radości ze zdobytej bramki, a znów musieli podskakiwać i wznosić okrzyki radości z okazji gola. Townsend sam zapoczątkował kontrę, przebiegł przez pół boiska, uderzył mocno z 20 metra, pokonując bramkarza. Pogrom dokonany.

Stoke stać było jeszcze na ostatni zryw, gdyż w czwartej minucie doliczonego czasu gry, Bony wysunął piłkę na 16 metr, gdzie świetnie odnalazł się Arnautović pewnie pokonując Mandande.
Gospodarze wygrywają po raz 2 z rzędu, goście coraz bardziej okupują ostatnią lokatę w 
tabeli. Była to kolejna porażka biało-czerwonych w aktualnym sezonie.

Crystal Palace 4-1 Stoke City
Bramki: Tomkins 9’, Dann 12’, McArthur 72’, Townsend 75’; Arnautović 90+4’

Widzów: 23781

Niedziela z Premier League (1/3)

Watford- Manchester United

Spotkanie między ambitną ekipą gospodarzy oraz aspirującą w tym roku w najwyższe cele drużyną Czerwonych Diabłów. Spotkanie rozpoczęło się o godzinie 13:00. United chciało koniecznie zrehabilitować się za porażkę derbową z City z poprzedniej kolejki, oraz za mecz pucharowy z Feyenoordem przegrany 1:0.

Spotkanie zaczęło się spokojnie, obie drużyny nie forsowały. Pierwsza konstruktywna akcja zrodziła się w 10 minucie kiedy to Holebas miękkim dośrodkowaniem obsłużył Proedla, a jego strzał głową nieznacznie minął bramkę De Gei. Trzy minuty później po fatalnym błędzie komunikacyjnym Smallinga i De Gei, Ighalo stanął sam na sam z bramką lecz nie wykorzystał dogodnej sytuacji. W natarciu ciągle pozostawali gospodarze, genialny strzał głową Deeney’a w 22 minucie obronił po raz kolejny De Gea. United zaatakowało dopiero w 31 minucie kiedy to z 30 metra kropnął Paul Pogba, jednak piłka tylko trafiła w poprzeczkę.

Chwilę później, bo już w 34 minucie mieliśmy 1:0! Po fatalnym błędzie sędziego i nieodgwizdaniu faulu na Anthonym Martialu, Holebas zgrywa piłkę w okolice jedenastki a tam niepilnowany Capoue strzela prosto do bramki! Niespodzianka na Vicarage Road.
W całej pierwszej połowie zawodnicy United nie wyglądali na pewnych siebie i takich, którzy przyjechali tylko i wyłącznie po 3 punkty. Ewidentnie w ich grze brakowało płynności, motoryki, a także zespołowości. Natomiast ekipa „Szerszeni” podeszła do meczu odważnie, nie przestraszyli się wyżej notowanego rywala i było to widać.

Druga połowa spotkania rozpoczęła się równie spokojnie co początek meczu, obie drużyny bardziej oczekiwały co zrobi rywal. Podgrzanie atmosfery nastąpiło w 62 minucie kiedy to po dobrej akcji Ibrahimovicia i błędach w obronie Watfordu, Marcus Rushford dopadł do piłki i wpakował ją do siatki. 1:1!
Po bramce liczyłem na podkręcenie tempa meczu, jednak nic bardziej mylnego. Obie drużyny przez kolejne 10 minut zaliczyły przestój w grze nie wzbudzając przy tym emocji kibiców. Jedyne co można było odnotować to duża ilość fauli zarówno z jednej jak i z drugiej strony boiska. Dopiero w 79 minucie po dośrodkowaniu Fellainiego, dobry strzał głową oddał Zlatan jedna, fantastyczną interwencją popisał się Heurelho Gomes. W 82 minucie nastąpiła istotna zmiana w drużynie Watfordu. Boisko opuścił Ighalo, a na polu zameldował się Camilo Zuniga i już w 84 minucie po świetnej drużynowej akcji, Zuniga podwyższył wynik spotkania na 2:1! Istne wejście smoka w wykonaniu Kolumbijczyka.

United po tym faulu stali się jeszcze bardziej zagubieni i sfrustrowani swoją bezradnością, złapali kolejnych kilka żółtych kartek. Natomiast Watford grał swoje do końca spotkania i w 93 minucie w polu karnym, Marouane Fellaini sfaulował Camilo Zunige, arbiter Michael Oliver podyktował jedenastkę, którą pewnie wykorzystał Troy Deeney (legenda Watfordu, była to jego 99 bramka w barwach tego klubu w historii).
Sensacja staje się faktem. United po raz trzeci z rzędu licząc puchary i ligę przegrywa mecz. Gospodarze mają powody do radości, ponieważ 3 punkty w ich wykonaniu w każdym meczu będą bezcenne.

Watford 3-1 Manchester United
Bramki: Capoue 34’, Zuniga 84’, Deeney(K) 90+5’; Rushford 62’
Widzów: 21118


sobota, 17 września 2016

7 Liga Mistrzów

PIAST ZAWIDÓW- ISKRA ŁAGÓW

Derbowe spotkanie zostało rozegrane na boisku w Zawidowie o godzinie 17:00. Spotkanie rozgrywek klasy A (7 liga) między drużyną z Zawidowa, która w swoim CV ma występy w 4 lidze dolnośląskiej oraz gości z Łagowa. Faworytem spotkania są gospodarze, ich bilans w tym roku to trzy wygrane w czterech spotkaniach.

Mecz odbywał się w wyjątkowo nieprzyjemnej aurze, ponieważ powiedzieć, że nad Zawidowem przeszła ulewa, to jak nie powiedzieć nic… Przejdźmy jednak do meczu, w którym tempo od pierwszej minuty dyktował Piast. Gospodarze konstruowali o wiele lepsze akcje skrzydłami, a także środkiem, dłużej utrzymywali się przy piłce, oraz zagrażali bramce przyjezdnych.  Pierwsza bramka w spotkaniu padła w 24 minucie, kiedy to świetną akcję po dośrodkowaniu, z woleja wykończył Nastalski. Piast nie zwalniał tempa i niespełna 10 minut później było już 2:0. W 33 minucie centro strzałem z 35 metra popisał się Myczkowski, bramkarz błędnie obliczył lot piłki i mógł tylko spoglądać jak przelatuje nad jego głową i wpada do siatki. Fatalna pogoda dawała się we znaki zarówno jednym jak i drugim, ale tuż przed końcem pierwszej połowy po błędzie obrony Cugier wychodzi sam na sam, wykłada piłkę do pustej bramki dla Myczkowskiego, a ten bez problemu zdobywa swoją drugą bramkę w tym spotkaniu.

Wydawało się, że losy meczu są już rozstrzygnięte. Dobrą postawę Piasta można argumentować tym, iż jeden z właścicieli lokalnych barów za trzy zwycięstwa z rzędu obiecał drużynie pieczonego prosiaka… a Piast przed tym meczem miał serię dwóch wygranych meczów, tak więc byli na najlepszej drodze do wygrania zakładu.

Jednak zmotywowani ambicją oraz chęcią gry Łagowianie wyszli agresywniej po zmianie stron. Efektem tego i większej bierności Piasta, była bramka na 3:1 zdobyta w 59 minucie. Gości ten gol zmotywował do jeszcze większego pressingu, bo już w 63 minucie po karygodnym błędzie (nic nowego na tym poziomie rozgrywek) obrońców Piasta, piłka trafia pod nogi wiążącego buty napastnika gości, ten zdążył zorientować co się dzieję i na dwie raty pokonał bramkarza gospodarzy. 3:2!

Iskra po tej bramce wrzuciła piąty bieg, a Piast po przerwie nie istniał. W 69 minucie piłka po raz kolejny zagościła w siatce gospodarzy, jednak tym razem sędzia przed strzałem zauważył słuszny faul drużyny gości i nie mógł uznać tej urodziwej bramki. Nadal mamy 3:2. Ale co się odwlecze to nie uciecze.. W 72 minucie, rzut wolny z odległości 20 metrów dla gości. Do piłki podeszło dwóch zawodników, pierwszy nabiegł i lekko trącił piłkę w bok, a drugi oddał prawdopodobnie jeden z najpiękniejszych strzałów jakie widziałem na własne oczy w Zawidowie! Bramka stadiony świata! Zawodnik Iskry moim zdaniem przebił wyczyn Grzegorza Bonina z dzisiejszego meczu i dał wyrównanie w meczu w najlepszy możliwy sposób.
Do końca meczu Iskra naciskała gospodarzy, lecz to Piast mógł wyprowadzić ostateczny cios, jednak w ostatniej ofensywnej akcji meczu obrońcy zabrakło instynktu zabójcy i spudłował dogodną sytuację. Sędzia odgwizduje koniec spotkania, remisowy wynik powoduje radość w szeregach Iskry i brak świniaka w szeregach Piasta… Jak wiadomo nie od dziś spotkania derbowe rządzą się własnymi prawami.

Mimo fatalnej pogody, mecz uszczęśliwił mnie bardzo. Był to pierwszy mecz Piasta, który miałem obejrzeć w ten sezonie i jestem dobrej myśli. Nawet jeśli chłopaki nie wywalczą awansu do „Okręgówki” (6 liga), to przynajmniej nie powinni tegorocznych rozgrywek skończyć tak nisko jak w zeszłym sezonie.

PIAST ZAWIDÓW 3-3 ISKRA ŁAGÓW

Widzów: W I  połowie ok. 50; w II ok. 5. 

Sobotnia Ekstraklasa

Górnik Łęczna- Korona Kielce

Mecz drużyn będących w tym momencie na dwóch rozbieżnych biegunach Ekstraklasy. Górnik okupujący od początku sezonu strefę spadkową  gości Koronę, która w tym sezonie radzi sobie znakomicie i zajmuje aktualnie 4 miejsce.  Warto wspomnieć, że klub z Łęcznej rozgrywa swoje mecze na Arenie Lublin ze względu na chęć zwiększenia liczby fanów na meczach (do tej pory uważam, iż wychodzi to przeciwnie – na samym meczu z Koroną na Arenie stawiło się ledwo ponad 2 tysiące fanów).

Mecz równo o 15:30 rozpoczął się po myśli gospodarzy. Górnicy bez pardonu i szybko zaatakowali Koronę, wywierali presję na obrońcach, dłużej utrzymywali się przy piłce próbując konstruować składne akcje. Jednak defensywa Kielczan w pierwszych minutach była twarda i skuteczna. Pierwszą groźną akcję obejrzeliśmy dopiero w 20 minucie spotkania kiedy to Grzegorz Bonin strzelił z narożnika pola karnego w boczną siatkę bramki strzeżonej przez Gostomskiego. W podobnej sytuacji w 28 minucie, także Bonin oddaje centro strzał w pole karne i piłka ląduje w siatce! Zarówno bramkarz jak i sam strzelec są zaskoczeni, ale mimo wszystko Bonin pięknym strzałem otworzył wynik spotkania.

Korona po straconej bramce się przebudziła. Dobrą akcję środkiem boiska próbował wykończyć strzałem z dystansu Pylypchuk, jednak próba Ukraińca wylądowała na słupku. Za to w 34 minucie po raz trzeci w tym samym rogu pola karnego, znów Grzesiu Bonin oddaje strzał z woleja i tym razem zrobił to prawą nogą…. Bramka stadiony świata w Lublinie! Widać, że Bonin dzisiaj ma genialnie ułożoną nogę i drugi raz dzisiaj w genialny sposób pokonuje Gostomskiego! 2:0 dla gospodarzy! Wynik ten utrzymał się do końca pierwszej połowy, która gdyby nie została okraszona dwoma świetnymi bramki, moglibyśmy stwierdzić, że była niepotrzebnie rozgrywana, bo oprócz gry „na wyjazd” i dużej ilości faulów nic się nie działo.

Choć osobiście jako fan Korony liczyłem, że druga połowa przyniesie odwrócenie wydarzeń i złocisto-krwiści chociaż doprowadzą do wyrównania, to nic takiego się nie wydarzyło. Już w 55 minucie Bartłomiej Śpiączka genialnie zachował się w polu karnym i delikatnym lobem pokonał Gostomskiego i Górnicy powoli mogli się cieszyć z trzech punktów oraz na parę chwil z opuszczenia strefy spadkowej (swoje mecze dopiero rozegrają Legia i Piast). Widać było, że po stracie kolejnej bramki z Koroniarzy zeszło wszelkie powietrze i następne minuty nie przynosiły nic ciekawego. Dopiero w 82 minucie akcje z prawego skrzydła oraz dośrodkowanie wykorzystał Jurisa podwyższając wynik spotkania na 4:0! Korona ten mecz kończyła w „10” po obejrzeniu przez Nabila Aankoura drugiej żółtej kartki w 78 minucie.

Podsumowując mecz był on bardzo jednostronny, Korona nie zagrała takiego futbolu do jakiego przyzwyczaiła nas w tym roku i było to widoczne w każdym elemencie gry. Tak jak wspomniałem Górnik opuszcza strefę spadkową, natomiast Korona utrzymuje się na 4 miejscu w tabeli.


Już po raz drugi miałem okazję opisać mecz obu tych drużyn, warto więc zaglądnąć do poprzedniego meczu z zeszłego sezonu i porównać  :D.

Górnik Łęczna 4-0 Korona Kielce
Bramki: Bonin 28', 34' , Śpiączka 55', Jurisa 82'

niedziela, 11 września 2016

LaLiga Santander w niedzielne południe


Sporting Gijon- Leganes
Niedziela w samo południe, stadion Sportingu. Gospodarze z Gijon podejmują na własnym obiekcie drużynę beniaminka C.D Leganes. Mecz mógł zapowiadać się ciekawie ze względu na dobrze spisujące się póki co drużyny, których nikt w roli faworytów ligowych nie stawia. Goście przyjechali podbudowani wygraną w pierwszej kolejce z Celtą Vigo, oraz późniejszym remisem z Atletico Madryt. Gijon po wygranej z Bilbao, oraz remisie z Deportivo Alaves, chcieli kontynuować dobry początek sezonu zdobywając u siebie 3 pkt.

Początek spotkania jak i cała pierwsza połowa przebiegała pod dyktando gospodarzy, którzy mądrze utrzymywali się przy piłce, rozprowadzali je na każde sektory boiska, dużo grali balansem ciała, oraz konsekwentnie atakowali bramkę Leganes. Efektem dobrego wejścia w mecz była bramka zdobyta w 17 minucie przez Nacho Casesa. Po bardzo dobrej, składnej akcji wyprowadzonej prawym skrzydłem, po małym zamieszaniu w polu karnym, piłka została wpakowana do siatki gości. 1:0!

W ramach ciekawostki warto dodać, iż dla drużyny spod Madrytu była to pierwsza bramka stracona w historii LaLiga, ze względu na to, że są oni absolutnym debiutantem w najwyższej klasie rozgrywkowej. Na pochwały zasługuje fakt, że tą bramkę stracili dopiero w trzeciej kolejce!

Rojiblancos coraz częściej stwarzali dogodne sytuacje, konstruują świetne drużynowe akcje, na które ekipa gości nie ma nic do powiedzenia i nie może wyjść z własnej połowy.  Jeśli ta sztuka im się udawała, miejscowi wywierali szybki pressing i odzyskiwali piłkę. Pierwszą połowę ewidentnie można było określić jako mecz seniorów z juniorami.

W 42 minucie świetną akcję zapoczątkował przechwyt biało-czerwonych na własnej połowie, obrońcy uruchomili szybką kontrę, która okazała się zabójcza. Po sekwencji kilku podań Sporting znalazł się w polu karnym gości, tam napastnik został wycięty równo z murawą i sędzia wskazał na jedenastkę! Do piłki podszedł Duje Cop i pewnym strzałem w prawy dolny róg bramkarza, wprawił stadion w euforie! Do szatni gospodarze schodzili z uśmiechami na twarzach i pewną przewagą dwubramkową.

Przerwa dobrze zrobiła przyjezdnym, ekipa prowadzona przez trenera Asiera Garitano wyglądała o niebo lepiej.  Zaczęli twardo atakować Sporting, role na boisku się zamieniły. Gospodarze bardziej się cofnęli licząc na szybkie kontry, a Leganes notorycznie napierali na bramkę Ivana Cuellara. Nacisk przyniósł efekt w 58 minucie. Po szybkiej akcji, piłka w narożniku pola karnego ląduje pod nogą Diego Rico, a ten strzałem w długi róg bramki zdobywa gola kontaktowego!

Po zdobyciu bramki przez gości tempo spotkania wzrosło. Goście nie odpuszczali i za wszelką cenę chcieli doprowadzić do wyrównania, jednak mądrze broniący się Sporting  odpierał kolejne zmasowane ataki. Obie drużyny zostawiły w drugiej połowie sporo serca na boisku. W 86 minucie piłka z lewego skrzydła dotarła do Omara Ruiza, jednak napastnik gości spudłował w trudnej sytuacji. Najlepszą sytuację na wyrównanie Leganes miało w 92 minucie kiedy po rzucie rożnym Cuellar źle obliczył trajektorie lotu piłki, minął się z nią zostawiając pustą bramkę, jednak z 11 metra zawodnik beniaminka posłał piłkę nad poprzeczką. Sędzia po chwili zakończył spotkanie!

Sporting Gijon po wygranej zalicza najlepszy start w lidze od 1980 roku! Zdobywając 7 pkt w 3 meczach lądują na 3 miejscu w tabeli. Mimo, iż zwykły kibic mógłby powiedzieć, że to był tylko mecz ligowych średniaków, musze zaprzeczyć takiemu stwierdzeniu. Był to mecz dobrze poukładanych drużyn, walczących, ambitnych. Oby w tym sezonie każdy mecz był tego typu!

Sporting Gijon 2-1 Leganes
Bramki : Nacho Cases 17’, Duje Cop (K) 43’; Diego Rico 58’

Widzów: 22682

sobota, 10 września 2016

DERBY MACHESTERU!

DERBY MANCHESTERU
Sobota 10 września 2016 roku, godzina 13:30 – piłkarski świat wstrzyma oddech… 172 derby Manchesteru, przez media pompowane, jako najdroższy mecz w historii futbolu (wartość zawodników biegających po boisku przekroczy 600mln £). W oczach kibiców obu klubów – święta wojna… Spójrzmy na to spotkanie przez pryzmat rysu historycznego – do 20 marca 2016r. rozegrano dotychczas 171 starć, 71 razy z tarczą wychodzili zawodnicy United , 49 razy The Citizens, oraz 51 meczów zakończyło się remisem. Tak więc, jak łatwo wywnioskować, statystyki przemawiają za Czerwonymi Diabłami, jednak nigdy nie można lekceważyć City, ponieważ derby rządzą się własnymi prawami.

Manchester United dokonał przed sezonem wielkich wzmocnień, do klubu dołączyli tacy zawodnicy jak Zlatan Ibrahimović, Henrik Mkhitaryan, Eric Bailly, oraz najdroższy piłkarz świata (wychowanek United) Paul Pogba pozyskany za 100 mln €, więc nawet na papierze drużyna „Diabłów” wydaje się mocniejsza niż „Obywateli”, którzy w tym meczu nie będą mogli skorzystać ze swojego najlepszego zawodnika Sergio Kuna Aguero (zawieszenie na trzy mecze).

Pojedynek nie tylko na boisku…
Tegoroczne derby Manchesteru przejdą do historii, także dzięki ławkom trenerskim obu drużyn. W okienku transferowym umowę trenerską z United podpisał Jose Mourinho, zaś z City Pep Guardiola. Mecze drużyn prowadzonych przez obu panów, uważane są za elektryzujące, pikanterii pojedynkowi dodaje fakt wystąpienia w meczu Zlatana Ibrahimovicia, który za czasów gry w Barcelonie pod okiem Guardioli, nawiązał z nim konflikt. Ibra od zawsze podziwiał The „Special One”, jego mentalność zwycięzcy i chęć dążenia do najwyższych laurów. Spotkali się już niegdyś w Interze Mediolan i ich współpraca była świetna, genialnie się rozumieli, Ibra wykonywał to do czego Jose go nakłaniał. Wracając do wątku Zlatan-Guardiola, Szwed publicznie wypowiedział się na temat Pepa, że ten „robi ze strachu na widok Mourinho” , oczywiście chodziło mu o fakt wyeliminowania Barcelony z ligi mistrzów przez Inter prowadzony przez Jose, oraz o sam konflikt Szweda z Hiszpanem. Zlatan został ściągnięty z murawy w meczu z Arsenalem, w którym zdobył dwie bramki, a następnie Barca tylko zremisowała, następnie Zlatan złapał kontuzje, a Guardiola przeszedł obok wszystkich tych zdarzeń obojętnie. Znany z wybuchowego charakteru Szwed nie omieszkał się skonfrontować twarzą w twarz z trenerem, po czym po dalszej obojętności ze strony Hiszpana, poprosił o transfer (w następnym sezonie grał już dla Milanu). Dzisiaj jest czas na rewanż…


Siadamy wygodnie w fotelach i zapinamy pasy!
Sędzia główny Pan Mark Clattenburg równo o 13:30 po raz pierwszy dzisiaj gwiżdże, rozpoczynając widowisko na Old Trafford. Od samego początku inicjatywę w kreowaniu gry, posiadaniu piłki i stwarzaniu sytuacji przyjęli goście. Już w 3 minucie meczu we znaki dał się Kevin De Bruyne, który prostopadłym podaniem w pole karne gospodarzy postraszył miejscowych kibiców. City w pierwszym kwadransie meczu mieli znaczącą przewagę w posiadaniu piłki (70% czasu), lecz to United stwarzali składne, płynne akcje- taka jak w 7 minucie, kiedy to po drużynowej „klepce” piłke na 20 metr dostał Pogba i groźnym strzałem chciał przetestować Bravo, niestety piłka przeleciała nad poprzeczką.

Kiedy The Citizens utrzymywali piłkę długo i nie zapowiadało się na nic ciekawego, nagle długa piłka spod własnego pola karnego powędrowała na 35 metr gdzie świetnie zgrał ją Iheanacho, do futbolówki dopadł De Bruyne, który wyprzedził zwlekającego Blinda, wyszedł sam na sam z De Geą i otworzył wynik spotkania! Marazm w obronie United trwał dosyć długo, brakowało tempa w grze, wychodzenia na pozycje do podań, oraz przede wszystkim luzu i kreatywności. Niebiescy ciągle kontrolowali przebieg meczu, a bramka wisiała w powietrzu, w 36 minucie po kolejnej długiej, składnej akcji wyprowadzonej spod własnego pola karnego, zawodnicy Guardioli przedostali się w pole karne „Diabłów”, po raz kolejny obrońców zwodem nawinął De Bruyne, oddał podkręcony strzał, który trafił w słupek a piłkę do pustej bramki dobił świetnie ustawiony Iheanacho. 0:2 dla gości!

 Po stracie drugiego gola gospodarze się przebudzili. Akcje prawą stroną rozkręcił Valencia, który szybko i brzydko został zatrzymany przez Silve, w skutku Hiszpan otrzymał żółtą kartkę. Rzut wolny z 45 metrów, piłkę w pole karne posyła Wayne Rooney, po fatalnym wyjściu Claudio Bravo nie chwyta futbolówki w ręce, a tą z trudnej pozycji, z woleja uderza Zlatan Ibrahimovic i Old Trafford nareszcie ma powody do zadowolenia! 2:1.

Doliczony czas gry pierwszej połowy, gra polegała na szybkich wymianach ciosów, United zerwało się do odrabiania strat. W kilka chwil zarówno Czerwoni jak i Niebiescy stworzyli sobie kilka dogodnych sytuacji, najlepsze z nich miał Ibra. Raz po dośrodkowaniu Rooneya, jego strzał głową zatrzymał Claudio Bravo, następnie po błędzie bramkarza Rooney wystawił mu piłkę na 16 metr, lecz ten zlekceważył sytuacje, zbyt lekko kopnął, obrońcy bez problemu wyczyścili sytuację. Do przerwy 2:1 dla gości.

Druga połowa zaczęła się od dwóch zmian w ekipie Mourinho, na plac gry weszli Herrera i Rashford, a zdjęci zostali bezbarwni Mkhitaryan i Lingard. Jak się okazało już w pierwszych minutach zmiana była świetna. Odważny i utalentowany Rashford wniósł dużo świeżości do gry gospodarzy. W dwie minuty United przeprowadziło trzy groźne akcje, przy których uczestniczył (jeszcze) 18 letni Anglik. Widać było w grze Diabłów to na co kibice czekali całą pierwszą część gry- zaangażowanie, ostrość i chęć walki. 

W 51 minucie Ibra pokazał swój charakter, faulując niepotrzebnie Otamendiego, za ten faul Szwed obejrzał żółtą kartkę. Dosłownie za chwile jego los podzielił kolega z drużyny Marouane  Fellaini, choć w przypadku Belga, uważam że sędzia zbyt pochopnie wyciągnął wnioski. Guardiola chcąc wzmocnić szyki obronne wpuszcza na plac gry defensywnego pomocnika Fernando, za Iheanacho. Przez następne 20 minut zawodnicy obu drużyn zwolnili tempo gry i żadne składne, ciekawe akcje nie powstawały. Dopiero w 70 minucie Rashford dostał piłkę na lewe skrzydło, ściął do środka boiska oddał strzał, piłka otarła się po drodze o nogi Ibry i wpadła do siatki gości! Niestety, jak się szybko okazało, Szwed był na wyraźnym spalonym i Clattenburg bramki nie uznał. W 73 minucie trzy rzuty rożne pod rząd miała drużyna przyjezdnych, z czego już pierwszy prawie zakończył się bramką. Groźny strzał oddał Fernandinho i nie bez problemów na kolejny róg sparował go De Gea. Następnie United miało dwa rzuty rożne, lecz nic nie przyniosły. W 75 minucie szybka konta Obywateli, Sagna zagrywa piłkę w kierunku De Bruyna ten mimo krycia, zdołał oddać strzał, który wylądował na słupku, piłka przeturlała się po linii bramkowej i opuściła plac gry. Goście ciągle konstruowali sytuacje i dochodzili do szans bramkowych, jednak po kolei Silva i znów De Bruyne pudłowali.

Ostatnie 10 minut meczu nie przyniosły dramaturgii, City mimo drobnych błędów kontrolowali przebieg gry i szczęśliwie dowieźli prowadzenie do końca. Najlepszym zawodnikiem meczu bez dwóch zdań był Kevin De Bruyne, Belg robił różnice, kreował sytuację, miał świetny przegląd pola. Ze strony United na pewno na pochwały zasługują Pogba i Fellaini, którzy mimo przegranej zagrali solidne spotkania. Po tych derbach Manchester City obejmuje fotel lidera i z kompletem 12 pkt wytworzył 3 pkt przewagę nad United i Chelsea (która swój mecz dopiero rozegra). Manchester na kolejne pół roku został niebieski!
Manchester United 1-2 Manchester City
Bramki:  15’ De Bruyne, 36’ Iheanacho, 42’ Ibrahimović

Widzów: 75272 

niedziela, 24 kwietnia 2016

"Mistrzowski" pogrom

Leicester City- Swansea City
Kolejna odsłona niedzielnego popołudnia. King Power Stadium- miejsce gdzie w tym sezonie narodziła się sensacja, historia jeszcze do niedawna nie do uwierzenia. Leicester, drużyna która rok temu walczyła o utrzymanie w lidze, jest o krok od wywalczenia mistrzowskiego tytułu. O tej drużynie poświęcę jeszcze osobny wpis w trakcie tygodnia, teraz skupmy się na spotkaniu.
Pierwszy gwizdek Marka Clattenburga, mecz zaczyna się spokojnie w przyzwoitym dla oka tempie. Już w 10 minucie fatalny błąd Ashleya Williamsa, który próbując wykonać dalekie podanie trafia futbolówką w Riyada Mahreza. Ten szybko zabiera się z piłką i bez problemu pakuje piłkę w bramce Łukasza Fabiańskiego- 1:0. Następne minuty to gra głównie w środku pola, oraz wzajemne ataki obu ekip. Lisy w 30 minucie mają rzut wolny, do piłki podchodzi Daniel Drinkwater; posyła piłkę w pole karne gdzie fantastycznie odnalazł się Jose Leonardo Ulloa, który strzałem głową podwyższa wynik na 2:0. Goście się nie poddają, kilka groźnych sytuacji w tym zmarnowana główka Fernandeza oraz wybroniony przez Kaspera Schmeichela strzał Gylfiego Sigurdssona.
Druga połowa, a mianowicie kwadrans, który ją rozpoczął nie zwiastował zmartwychwstania Swansea. Gra ciągle toczyła się w środku pola, mimo większego posiadania piłki gości, to Leicester konsekwentnie kontrolowało przebieg wydarzeń na boisku. W 60 minucie po wykopie Schmeichela, Schlump wypuścił sam siebie, po czym razem z Ulloa wykorzystali sytuację „2 na 1”- po godzinie gry na tablicy wyników 3:0. Następne minuty to ciągła rewelacyjna gra Lisów, którzy mimo dużej przewagi nie przestali atakować. W 82 minucie na plac gry wchodzi Marc Albrighton, który już 3 minuty później po zamieszaniu w polu karnym ustala wynik spotkania na 4:0.
Swansea było dzisiaj bezbronne, wydaje mi się, że nikt nie zatrzymałby gospodarzy dzisiejszego spotkania w takiej formie, którą zaprezentowali. Mimo braku najlepszego strzelca - Jamiego Vardy, ekipa Claudio Ranieriego pokazała mistrzowską klasę oraz to, że tytuł w pełni im się należy. Zostały 3 kroki w jego kierunku…
Leicester City- Swansea City 4:0
Riyad Mahrez 10’, Jose Leonardo Ulloa 30’,60’ , Marc Albrighton 85’

Widzów: 31962

Niedzielne BPL

Sunderland- Arsenal Londyn
Na Stadium of Light broniący się przed spadkiem gospodarze, podejmowali walczącą o miejsce w czołowej trójce ekipę Kanonierów.
Początek meczu zapowiedział kibicom, że Sunderland jest gotów do walki o komplet punktów, który pomógłby wydostać się ze strefy spadkowej. Przeprowadzali szybkie, zgrane ataki jednak Arsenal bronił się bezbłędnie. Po kwadransie gry widać było znaczną przewagę gości w posiadaniu piłki (25-75 %) co tak naprawdę nie wprowadzało innego obrazu meczu niż mogliśmy się spodziewać przed jego rozpoczęciem. Drużyna Arsene’a Wengera kreowała długie i składne ataki pozycyjne, niestety nieskuteczne. Czarne Koty ciągle szukały swoich szans w kontratakach, równie nieudanych co akcje gości. W końcówce pierwszej połowy doszło do dwóch kontrowersyjnych sytuacji. Pierwsza z nich miała miejsce w polu karnym gości, gdzie Jermain Defoe uderzył piłkę z woleja, ta trafiła prosto w rękę Pera Mertesackera, lecz sędzia tego spotkania Mike Dean nakazał kontynuować akcję, ku oburzeniu widzów. Niecałe 4 minuty później do identycznej sceny dochodzi po drugiej stronie boiska, strzał Alexa Iwobiego ręką blokuje DeAndre Yedlin, tutaj sędzia również milczał.
Druga połowa zaczęła się od kilku groźnych ataków Sunderlandu, lecz w bramce gości wszystko pewnie bronił Petr Cech. Obie ekipy wzajemnie wymieniały ciosy, bliżej strzelenia gola byli gospodarze, którzy za sprawą Defoe mogli przynajmniej raz ustalić wynik spotkania. Na uwagę zasługuje powrót Jacka Wilshere’a, który powrócił do gry po długiej kontuzji i będzie walczył o zapewnienie sobie miejsca w składzie  reprezentacji Anglii na Euro 2016.Sunderland zdobywając 1 punkt wydostaje się ze strefy spadkowej i aktualnie zajmuje 17 pozycje, Arsenal zrównał się ilością zdobytych oczek z Manchesterem City, jednak nadal pozostaje na 4 miejscu.
Sunderland-Arsenal Londyn  0:0

Widzów: 45420

sobota, 23 kwietnia 2016

Premier League, a Ekstraklasa...

Manchester City- Stoke City
Mecz czwartej z dziewiątą drużyną tabeli (po 34 kolejkach). Faworytem spotkania przed rozpoczęciem byli gospodarze, Stoke swoich szans mogło szukać w tym, że The Citizens czeka arcyważne spotkanie w Półfinale LM z Realem Madryt we wtorkowy wieczór.

Pierwsze minuty spotkania były spokojne, obie drużyny poznawały na co stać rywala. Przewagę od początku meczu budował Manchester, który chciał wygrać to spotkanie jak najmniejszym nakładem sił. Skutkiem wtorkowego meczu była absencja w wyjściowej 11, Kevina De Bruyne, którego brak powodował brak kreatywności w rozgrywaniu akcji przez niebieskich. Przez 30 minut ekipa Marka Hughesa broniła się dobrze- niestety obrona pękła w 35 minucie, kiedy to Jesus Navas dośrodkował z rzutu rożnego, a w polu karnym rewelacyjnie odnalazł się Fernando; 1-0. Kolejne minuty to natarcie na bramkę Stoke co przerodziło się w 43 minucie na rzut karny. Egzekutorem okazał się Sergio Kun Aguero podnosząc wynik na 2:0. Druga połowa zaczęła się od ataków Stoke, którzy ewidentnie poczuli wiatr w żaglach, niestety ani Joselu, ani Diouf nie wykorzystali dogodnych sytuacji. Zemściło się to na „The Potters” w 64 minucie kiedy Citizens rozegrali wspaniałą akcję w środku pola, wzdłuż linii outu popędził Zabaleta zgrywając piłkę na pustą bramkę do Kelechi Iheanacho, który dostawiając nogę podwyższył wynik na 3:0. Stoke starali się ugrać coś niesygnalizowanymi strzałami zza pola karnego, lecz nie były one bliskie celu. W 74 minucie po asyście Wifrieda Bony na sytuację sam na sam wychodzi młody 19 letni Iheanacho, który bez żadnego problemu pokonuje Haugaarda ustalając wynik spotkania na 4:0. Ostatni kwadrans spotkania wyglądał jakby obie drużyny chciały już zejść do szatni i myślami nie byli na boisku. Manchester pewnie pokonuje Stoke, awansując tym samym na 3 pozycje w lidze (Arsenal swój mecz dopiero rozegra). 

Najlepszym zawodnikiem spotkania był zdecydowanie Kelechi Iheanacho, młody Nigeryjczyk błyszczał, był chętny gry- drzemie w nim wielki potencjał. Może on odegrać kluczową rolę w końcówce sezonu i walce City o miejsce premiujące bezpośredni awans do LM.

Korona Kielce-Górnik Łęczna
Prosto z Etihad Stadium lądujemy na Kolporter Arenie, gdzie miejscowa Korona  podejmowała gości z Łęcznej. Górnicy chcieli przerwać serię trzech porażek z rzędu i wydostać się ze strefy spadkowej, cel Korony na to spotkanie był jasny- 3 pkt i prawie pewne utrzymanie w lidze.


Początek spotkania należał do gospodarzy, już w 8 minucie Bartłomiej Pawłowski po świetnym dryblingu ścina ze skrzydła w pole karne, wychodzi na pozycję sam na sam, jednak został on zatrzymany przez Prusaka. Kolejne minuty meczu nie przyniosły nic ciekawego, gra toczyła się głównie w środku pola, bądź pod bramką Górnika. W 22 minucie rzut wolny z ponad 45 metrów dla Korony, piłkę w pole karne posyła Pawłowski ta po koźle odbija się od słupka, po chwilowym zamieszaniu do piłki dopada Airam Cabrera i strzela na pustą bramkę- 1:0. Goście w pierwszej połowie byli całkowicie zagubieni, stworzyli tylko jedną klarowną sytuację- Śpiączka uderzył z ostrego kąta w słupek- jednak zdecydowanie dominowali Kielczanie. Druga połowa zaczęła się od dwóch groźnych ataków Łęcznej, ewidentnie wysłali sygnał gospodarzom, że to nie jest jeszcze koniec meczu. Ewidentnie obie drużyny trochę odpuściły grę w obronie, ekipy postawiły na wymianę ciosów w ataku. Swoje akcje po stronie „Scyzorów” zmarnowali Diaw oraz Pawłowski, którego strzał obronił genialnie dysponowany dziś Prusak. Po godzinie gry inicjatywy zdecydowanie przejęli goście, stwarzali coraz więcej okazji i bramka dla nich wisiała w powietrzu. W 77 minucie sędzia Szymon Marciniak dyktuje rzut karny po obronie piłki ręką przez Diawa. Karnego na bramkę zamienił Bartosz Śpiączka- 1:1. Następne minuty to dalsza wymiana ognia, jednak sama końcówka należała do „złocisto-krwistych”. W 86 minucie rozpędzony Gabovs wpadł w pole karne, a tam równo z ziemią wyciął go Prusak, sędzia po chwilowym zawahaniu wskazał na wapno po raz drugi w tym spotkaniu. Do piłki podszedł świetny w tym sezonie Cabrera lecz to był dzień Prusaka, który idealnie wyczuł intencje Hiszpana, rzucił się prawy dolny róg bramki i genialnie obronił karnego, ratując tym samym punkt dla Górnika. Po tym meczu w grupie spadkowej zmieniło się niewiele, Korona nadal ma 5 punktów przewagi nad drużyną z Łęcznej, która znajduje się nadal na przedostatnim miejscu.

WPROWADZENIE

Witam :D Jestem Adam, pasjonuje się sportem od ponad 10 lat i z powodu własnych zainteresowań oraz chęci spróbowania nowej rzeczy postanowiłem podjąć się próby redagowania bloga. O czym będzie ? Oczywiście o sporcie, a dokładnie : skróty, opisy i analizy meczów, ciekawostki ze świata sportu oraz wiele, wiele innych. Nie będę się ograniczać wyłącznie do piłki nożnej. Sam od 5 lat trenuję lekkoatletykę, wcześniej grałem w piłkę nożną. Można się tu spodziewać głównie piłki nożnej, koszykówki, lekkiej, oraz innych klasycznych sportów. Mam nadzieję, że będzie się podobać. Pozdro!